tablice

tablice

sobota, 18 kwietnia 2015

Camino Francés - część IV: Kryzysów ciąg dalszy.

Mamy nowego kumpla-Hiszpana. Poznaliśmy go po ciemku, z samego rana. Nie mieliśmy pojęcia, w którą stronę skręcić na rondzie. On akurat wracał z drogi, którą nie powinniśmy iść. Mówił, ze zabawił tam dobre pół godziny, zanim zorientował się, że źle poszedł. Oszczędził nam błądzenia po szlaku. Ratował nasze tyłki własnym kosztem. Umownie nazwaliśmy go per "Nasz Kumpel". Wspólna walka o przeżycie i szukanie szlaku zbliża ludzi.

Hm... czy ja pisałam coś o kryzysie? Nie powinnam. Wcześniej nie miałam pojęcia, co to słowo oznacza. Dziś kryzys osiągnął apogeum. Znalazłam się w IX kręgu piekieł - w tym miejscu swoją karę odbywają najgorsi grzesznicy. I nie było z niego wyjścia, musieliśmy dalej brnąć naprzód. 

Pierwsze 16 km do Sahagun przeszliśmy po ciemku, bez większych przygód, bez ekscesów. Potem staczaliśmy się po równi pochyłej. Znowu udar słoneczny dał o sobie znać. Miałam gorączkę i dreszcze, było m zimno, mimo, że temperatura powietrza oscylowała w okolicach 30 stopni. Chciało mi się wymiotować, bolały mnie wszystkie kości i usychałam z pragnienia. Jakby tego było mało - odparzyłam sobie stopy. Obraz nędzy i rozpaczy. Ostatnie 3 km drogi przepłakałam. Ryczałam jak głupia ciągnąc nogę za nogą. Biedny Gonzo nie wiedział, co robić. Bo co mógł zrobić? Przecież mnie nie zaniesie razem z plecakiem na postój. Kazałam mu iść przodem i znaleźć albergue. Nie bardzo uśmiechało mi się, że ktoś mnie ogląda w tak podłym stanie. Nawet on.

Dodatkowo dobijało nas to, że trasa była strasznie nudna. Od trzech dni szliśmy kamienistą drogą, w unoszących się nad nią obłokach kurzu. Wokół tylko rozległe, puste po żniwach pola i wyschnięte łąki. Zero drzew. Zero cienia. Taka nuda na szlaku tez potrafi człowieka dobić psychicznie. Zaczyna Ci się wydawać, że już od wieków idziesz tą drogą, że całe Twoje obecne życie to palące słońce i pola kamlotów. I nie zanosi się na to, by miało się cokolwiek zmienić.

Kiedy ludzie czytają lub słyszą o wyprawach, oglądając zdjęcia wspaniałych krajobrazów, myślą sobie: och, jak to pięknie tak podróżować, wszystko takie idealne, wszystko takie proste. Bzdura. Większość czasu zajmuje pokonywanie nudnej drogi. Ciągły ból mięśni i pot. I walka z samym sobą, aby iść dalej. "I po co mi to było? Może by tak już wracać? Może podjechać autobusem?". To, co się pokazuje, to tylko malutka część całości. To nagroda za pokonane własnych słabości.  
Ale co najważniejsze - po powrocie pamięta się głównie dobre chwile - te, dla których warto podjąć się wszelkich trudów.

W końcu spotkaliśmy Polaków. Poznaliśmy ich po dotoczeniu się do albergue, a właściwie Gonzo ich poznał. Ja byłam zajęta umieraniem na pryczy. Zmartwychwstałam po pół godzinie, ogarnęłam się i powróciłam do świata żywych. W tym czasie Gonzo zdążył się już zakumplować z dwiema starszymi babkami i facetem - naszymi rodakami. Sprzedał im wszystkie informacje - kto my, skąd, dokąd, jak długo i dlaczego. Cały on. Przy okazji zebrał też wywiad środowiskowy. Nowa trójka była trzeci raz na Camino, za każdym razem na Szlaku Francuskim. Obecnie są na emeryturze. Chodzą dwa razy mniej km od nas, jadają zawsze w barach lub restauracjach. Dni spędzają na wędrowaniu i popijaniu wina na postojach, wieczory - na piwie, zagryzanym oliwkami. Prawdopodobnie już ich więcej nie spotkamy. Miasto Leon mają zaplanowane dopiero za 2 dni. Nas już dawno tam nie będzie.

Siedzimy sobie na ławce przed albergue. Popijamy Nescafe 3 w 1 z metalowych kubków podróżnych. Pochłaniamy mleczną czekoladę. Regenerujemy siły. Jutro rano znowu trzeba wstać i ruszyć w drogę. 
Patrzymy jak nad El Burgo Ranero zachodzi wrześniowe słońce. Powoli znika za linią widnokręgu. Razem z nim znikają troski minionego dnia. Rano otrzymamy nową, pustą tablicę do zapisania, na kolejny dzień wędrówki. Czym ją zapełnimy?


Lump


Wrota do Sahagun.


Hey, kids, wanna buy some drugs?


Śniadanie Lumpa.


Taka droga.


Tłukę się powoli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz