tablice

tablice

wtorek, 7 kwietnia 2015

Blondynki na Krańcu Świata

Ścigałyśmy się z zachodzącym słońcem. Pędziłyśmy wąską szosą, wzdłuż linii brzegowej oceanu. Prawe okno autobusu zasłaniała całkowicie kamienna ściana, za lewym zaczynała się przepaść.
- Za 20 minut będzie po ptakach. Chyba nie zdążymy.

W naszych hiszpańskich planach był jeszcze Madryt. Wielkie miasto, jak setki innych na Ziemi. Nie ma się tam co spieszyć - 3 dni wystarczą w zupełności, żeby zbiegać je wzdłuż i wszerz. Dlatego też po dotarciu do Santiago zaświtał nam w głowach pomysł. Genialny, epokowy pomysł. Skoro zaszłyśmy już tak daleko, szkoda byłoby zmarnować okazję i nie zobaczyć legendarnego Końca Świata.

Finisterra (Finis Terra - Koniec Ziemi) jest przylądkiem, który przed wiekami uważany był za najdalej wysunięty punkt Europy i całego ówczesnego świata. Za nim rozciągał się niezmierzony ocean. Dalej była już tylko otchłań, w którą spadały statki. W falach Atlantyku pielgrzym obmywał się z grzechów doczesnych. Tu kończyła się jego droga - dalej nie było już nic.
Dziś wiemy, że Przylądek Roca jest najdalej wysuniętym punktem Europy. Ziemia okazała się okrągła, otchłani nie ma, za oceanem czeka Hameryka. Pozostała magia szlaku i tego legendarnego miejsca.

- Ej, to by było coś! Obejrzeć zachód słońca na plaży na Końcu Świata!
Złapałyśmy popołudniowy autobus z Santiago i mijając nadmorskie miasteczka zmierzałyśmy do Finisterry.
Przez szybę obserwowałyśmy w napięciu jak złota tarcza wędruje coraz to niżej. W końcu zetknęła się z cienką linią, odgraniczającą błękit nieba od tafli wody. Leniwie zagłębiała się w otchłań oceanu, by po kilku chwilach zniknąć zupełnie.

Mogło być ślicznie-romantycznie.
Mogłyśmy siedzieć na ciepłym piasku nad brzegiem oceanu i obserwować bajeczny zachód słońca, skąpane w jego czerwonym blasku. Na magicznym Krańcu Świata.
Mogłyśmy. 
Mogłyśmy też siedzieć sfrustrowane w spóźnionym o jakieś 20 minut autobusie i czuć, jak coś pięknego nas omija. Los wybrał za nas tę drugą opcję.
Podziękowania należą się hiszpańskim liniom autobusowym za pracę "zgodną" z rozkładem jazdy.

Gdy dojechałyśmy wreszcie do Fisterry było już ciemno. Od kwadransu wejścia do albergue były zamknięte. Na przystanku starsze babki zagarniały nas, proponując nocleg w swoim domu. Pamiętałyśmy dobrze porady caminowiczów z forum internetowego, by nie gościć u tubylców, więc spieprzałyśmy stamtąd, aż się kurzyło.

Plaża znajdowała się w odległości kilkudziesięciu metrów od ostatnich zabudowań miasteczka. Otaczały ją wysokie skały.
- Śpijmy na plaży - zaproponowałam.
- Pomysł całkiem spoko, tylko wiesz, jak w nocy będzie przypływ, to nas zmyje z tego piasku.
Dobrze jest podróżować z kimś mądrzejszym od siebie.

Rozgościłyśmy się zatem na płaskiej skale, jakieś 2 metry nad poziomem wody. Mało komfortowo, ale bezpiecznie. Rozłożyłyśmy karimaty, wpełzłyśmy w śpiwory i podjęłyśmy próbę zaśnięcia. Nawet kilka prób. I raczej nie należały one do tych udanych.
Budziłyśmy się kilkakrotnie w nocy. Powierzchnia skały pod nami nie leżała w idealnym poziomie (lekko pochylała w stronę oceanu) więc przy każdym przebudzeniu miałam wrażenie, że staczam się do wody.
Co chwilę w ciemności nocy pojawiało się irytujące, migoczące światło latarni.

Definitywna pobudka nastąpiła, gdy zaczęło świtać. Rzuciłyśmy okiem w ocean. Tfu! Na ocean. W odległości kilkudziesięciu metrów od nas przycupnęli w niewielkiej łodzi rybacy. Stali na pokładzie i gapili się w naszą stronę. Zupełnie bez żenady. Siedziałyśmy na karimatach i patrzyłyśmy, co zrobią. Na powierzchni wody pojawiła się kolejna łódź, a potem jeszcze jedna. I kolejne. 
Kurde, desant.
Wzbudziło to w nas lekki niepokój. W sumie nie wiem dlaczego, bo co nam może zrobić flota łódek rybackich?
- Ej... co robimy?
- Nic. Siedźmy jak głupki i udawajmy, że nas nie ma.
Chyba ludzie śpiący na skałach nie są tu częstym zjawiskiem.  
Po niedługim czasie łodzie rozpłynęły się, nie wiadomo dokąd. I bardzo dobrze.

Ostrożnie zeszłyśmy na plażę. Nocny przypływ zalał całą powierzchnię piasku, a cofając się pozostawił na niej skarby - drewnianą paletę, stary ręcznik, trochę śmieci, stertę glonów i zdechłego węgorza. Zjadłyśmy śniadanie (nie - nie węgorza), ogarnęłyśmy się i ruszyłyśmy w drogę na Koniec Świata. 

Po godzinie wędrówki dotarłyśmy do latarni morskiej, której światło prześladowało nas w nocy. Kawałek za nią znajdowało się kamieniste zejście do wody. I ołtarz ofiarny dla caminowiczów, z trzech stron otoczony głębią oceanu.
Tradycją jest, że wśród skał na samym końcu końca lądu pielgrzymi palą coś swojego, coś przyniesionego z domu, coś, co ciążyło im przez całe Camino. Dla jednych może to być element garderoby - koszulka, buty, dziurawe skarpetki. Inni palą zdjęcia. Często są to fotografie osób, w których intencji wybrali się do Santiago. Jeszcze inni pozbywają się tu dokumentów - znalazłyśmy nadpalony, nieaktualny już dowód osobisty jakiegoś Brytyjczyka, sprzed 30 lat. Palenie rzeczy w tym miejscu ma oznaczać koniec pewnego etapu życia, pozbywanie się dóbr doczesnych i przemianę wewnętrzną.  

Niczego nie spaliłyśmy, niczego się nie pozbyłyśmy. Nic się w nas nie zmieniło? Cała ta droga psu na budę...
A tak serio - pewnie i coś byśmy zjarały, ale wszystkiego miałyśmy na styk, akurat tyle, żeby wystarczyło na podróż. Poza tym czekał nas jeszcze Madryt, a głupio tak po mieście chodzić bez koszulki, czy gaci, bo się miało fantazję spalić je nad oceanem.

Co jeszcze było charakterystyczne na Końcu Końców? (oprócz nabazgranych wszędzie pisakami mądrości i porad życiowych dla przyszłych pokoleń) Niewielkie wieżyczki zbudowane z nakładanych na siebie płaskich kamieni. Dziesiątki, setki konstrukcji na ziemi i skałach. Zasadniczo, to nie wiem, jaki był cel stawiania tych kamiennych konstrukcji. Robiły one niemałe wrażenie, a że zabawa w ich układanie była przednia, to i ja nie omieszkałam usypać swojej własnej sterty głazików.

W ten sposób pozostawiłyśmy po sobie mały ślad na Końcu Świata i przypieczętowałyśmy koniec naszej podróży. Koniec wspólnej przygody.

Lump

Hiszpańska flota (nie)wojenna.

Jadalnia na palecie.

To już tam!

Ev, nie prowokuj.

Ostatni słupek - 0,0 km

Temu się upiekło - nie został upieczony.

Mądrości z Końca Świata.

Kamienna wieża.

No fire.



   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz