tablice

tablice

wtorek, 5 maja 2015

Camino Francés - część IX: dzień winnicy.

Cały dzień szliśmy przez rozległe winnice, mijając długie rzędy winorośli. Gonzo tylko się czaił, żeby pójść na pachtę. Nie ma! To nie nasze! Właściciele winnic godzą się, by pielgrzymi przechodzili przez ich ziemię, więc trzeba uszanować ich pracę. Gdyby tak każdy caminowicz (a są ich tysiące) zerwał sobie choćby kiść winogron, winiarze ponosiliby ogromne straty. To nie jest właściwa zapłata za ich dobroć.
Nakrzyczałam na Gonzo, ale sama najchętniej nawpieprzałabym się ile wlezie. Wyglądały na słodkie. My zaczynaliśmy powoli być głodni, a tu rosną sobie gronka pod ręką. Nic, tylko zerwać. Tak samo jabłka z drzew po drodze. Wielkości małej dyni. Spadające na ziemię, niezbierane. Gniją w słońcu. Żal ściska serce, a głód - żołądek.

Oglądaliśmy krajobrazy jak z folderów biur turystycznych. Jak z ofert wycieczek: "Zasmakuj Hiszpanii" - w tle winnica i górująca nad nią hacjenda z pojedynczym drzewkiem. I majestatyczne góry. I ich szczyty przysłonięte chmurami.


Około południa zawitaliśmy do Villafranca del Bierzo - jednego z najważniejszych miejsc na Camino. W niewielkim kościele św. Jakuba (Iglesia de Santiago) znajduje się Brama Przebaczenia (Puerta del Perdon). W dawnych czasach stwarzała ona szansę na otrzymanie odpustu dla schorowanych i wycieńczonych drogą pielgrzymów. Peregrinos, którzy nie byli w stanie podróżować do samej Composteli, w tym miejscu mogli zakończyć swoje Camino, po przejściu przez Bramę.
Obecnie drzwi są na stałe zamknięte. Podobno istnieje możliwość ich otwarcia dla osób, które nie mogą kontynuować Drogi. Czyli nie dla nas. My wyżebraliśmy pieczątkę do credenciala od kościelnej (żeńskiej wersji kościelnego) i ruszyliśmy na szlak.

Mamy nowych znajomych. Panią-z-wielką-torbą i Pana-z-wielkim-wąsem.

Pana-z-wielkim-wąsem poznaliśmy już u wejścia do albergue w Ponferradzie. Razem z nami stał w kolejce po stempel w credencialu i wpis do księgi gości. Popijaliśmy wodę z plastrami pomarańczy i przeżywaliśmy wspólnie moment zdjęcia butów po dniu wędrówki. 
Wygląda na Szwajcara. Jest po pięćdziesiątce. Ryży. Ma wielgachne, rude wąsiska, z końcówkami zakręconymi ku górze. Doprawdy, nie mam pojęcia, jak się hoduje takie coś. 
Przyszedł do albergi w Trabadelo, gdy siedzieliśmy sobie w barze obok i piliśmy kawę, zagryzając czekoladą. Kupił duże piwo, z błogim uśmiechem postawił na stoliku przed sobą i cyknął mu zdjęcie. Na fejsa - jak znalazł.

Pani-z-wielką-torbą jest chyba jakaś skośna. To znaczy, coś pomiędzy latynoską, a skośną. Nie mam pomysłu na kraj jej pochodzenia. Widziałam ją już w Ponferradzie - rano, w kuchni, przed wyjściem. Trochę się z niej nabijaliśmy, bo niosła plecak większy, niż ona sama. Jakby niosła w nim drugą skośno-latynoską koleżankę. Dodatkowo z przodu miałam przytroczoną torbę od dużego aparatu. Gdy szła, wytwarzała czymś taki dźwięk, jakby niosła szklankę z metalową łyżeczką - dzyń, dzyń, dzyń - stuka łyżeczka o puste szkło.
Trzeba przyznać, że była bardzo dzielna. W drodze wyprzedzaliśmy ją na niedużą odległość, ale gdy tylko robiliśmy sobie chwilę przerwy - mijała nas. Chyba w ogóle nie odpoczywała na trasie.
Jest trochę inna, niż wszyscy dotychczas spotkani przez nas ludzie. Właściwie z nikim nie rozmawia. Nie szuka towarzystwa. Stoi sobie sama w kuchni w albergue i coś smaży. Potem siada do stołu i jedząc czyta przewodnik po Camino. Jakby chciała powiedzieć wszystkim wokół: "Jestem bardzo zajęta jedzeniem tego czegoś, czymkolwiek to jest. I ten przewodnik też mnie niezmiernie fascynuje, więc daruj sobie i nie podchodź nawet tutaj". Może jest nieśmiała. A może po prostu ma wszystkich w miejscu, gdzie sięga tylko kolonoskop.

Wbił nam się do albergi jakiś żul-tubylec. Przy wejściu zdjął buty (jak każdy caminowicz po dniu wędrówki), jakby był "swój".
Przymila się do Pana-z-wielkim-wąsem. Wyczaił, że ten jest szczęśliwym posiadaczem butelki wina. Zagaduje go mieszanką językową francusko-hiszpańską. Klepie po ramieniu, jakby byli starymi kumplami. Swoją drogą szacun dla pana żula. Ilu żuli zna języki obce?
Zadomowił się już na dobre. Nalał sobie kranówki do butelki (a, co tam - będzie na potem), zrobił przegląd lodówki i szafek w kuchni. Ma już w zapasie wodę, wino i kawałek czegoś. To się chyba nawet je. Znalazł kanapę do posiedzenia i gazety do poczytania.
Skorzystał też przy okazji z łazienki. Teraz siedzi przed wejściem do budynku albergue i podśpiewuje coś wesoło. Szczęśliwy ten, kto zawsze coś użura. 


Lump



Pani-z-wielką-torbą znów nas wyprzedziła.



Będzie z tego dobre wino.



I jeszcze więcej wina!



Villafranca del Bierzo - Iglesia de Santiago.



Puerta del Perdon - Brama Przebaczenia.



Znowu idziemy jakąś mieściną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz