tablice

tablice

środa, 21 października 2015

Zambia - część IV: Community Nutrition Program

Jednym z przydzielonych mi w Neri Clinic zadań był udział w Community Nutrition Program.

Co to jest? Czym to się je?

Program opiera się na badaniu dzieci w Lindzie, w wieku 0,5 - 5 lat, poszukiwaniu wśród nich tych, które są niedożywione oraz włączaniu ich w specjalny program żywieniowy.

Jak to wygląda w praktyce?

Wraz z kilkoma wolontariuszkami chodzimy od domu do domu (a rejczel od podwórka do podwórka) - trochę jak jehowi.
Przed domostwami znajdujemy matki z małymi dziećmi - całe życie wioski toczy się na widoku publicznym: progu domu lub placyku między kilkoma domami, gdzie spędza się czas, siedząc na słomianych matach, karmiąc dzieciaki papką kukurydzianą, robiąc pranie i plotkując.
Opowiadamy matkom o programie - jakie przynosi korzyści i jak ważna jest sprawa, o którą walczymy.
Matki donośnym głosem przywołują do siebie roześmianą hałastrę, chociaż większość dzieciorów już dawno otoczyła nas wianuszkiem. Dużo tu nie trzeba - wystarczy, by na podwórzu pojawił się ktoś obcy, a w mgnieniu oka pojawia się wokół niego stadko niedorostków. Jeśli na dodatek tym obcym jest Mzungu przyciąga on (/ona) na placyk dzieci z sąsiednich ulic.
Bierzemy delikwentów jeden po drugim. Mierzymy obwód ramienia specjalną taśmą w trzech kolorach:  
- zielony - gdy obwód wynosi ponad 12,5 cm (dziecko prawidłowo odżywione)
- żółty - 11,5 - 12,5 cm (dziecko nieprawidłowo odżywione)
- czerwony - <11,5 cm (dziecko skrajnie niedożywione, z zagrożeniem zdrowia i/lub życia)

Gdy pierwszy raz dostałam do ręki taśmę, odmierzyłam na niej 11,5 cm i zwinęłam w pierścień, by zobaczyć jak wygląda obwód ramienia dziecka niedożywionego. Pomyślałam wtedy - "Ta skala jest jakaś głupia. Przecież w życiu nie znajdziemy dziecka z tak chudziutką rączką". Niestety nie pierwszy i nie ostatni raz Zambia mnie zadziwiła. Podczas Community Nutrition Program znalazłyśmy co najmniej kilkanaście dzieciaków ze strefy czerwonej.

Maluchy "żółte" i "czerwone" mają obowiązek pokazywać się w klinice w każdy wtorek. Otrzymują tam specjalne odżywki bogatobiałkowe - dodatek do posiłków na cały tydzień.
Wtedy też odbywa się kontrola obwodu ramienia, masy i długości ciała. Jeśli dziecko w ciągu tygodnia nie przybrało na wadze lub pojawiły się u niego inne niepokojące objawy (obrzęki, infekcje itp.) jest kierowane do felczera (i do mnie) na szczegółowe badanie, dalszą diagnostykę i/lub leczenie. Zdarza się, że dziecko pomimo, że otrzymuje właściwe pokarmy (ilościowo i jakościowo) nie rośnie - możemy podejrzewać u niego chorobę genetyczną, schorzenia układu pokarmowego lub zakażenie wirusem HIV.
To tak z grubsza o co kaman.

Rano powędrowałam do Neri Clinic.
Po drodze jak zwykle zaczepiały mnie tłumy dzieciaków - wypełzały z domków i rowów przydrożnych, wyskakiwały z krzaków i pędziły z podwórek w stronę drogi, krzycząc:
"Mzungu! Mzungu! How are you?"
Machały przy tym ochoczo rączkami i szczerzyły białe ząbki.
Odmachiwałam równie ochoczo i też szczerzyłam się do nich. Niektóre biegły kawałek za mną, trzymając się w bezpiecznej odległości, uważając, by nie podejść za blisko. Nigdy nie wiadomo co taki Mzungu odwali, gdy zanadto się do niego zbliżysz. Gdy dziecko jest niegrzeczne lub nie chce jeść, matka często je straszy: "jak nie będziesz mnie słuchał, to przyjdzie Mzungu i cię zabierze!". Taka historia.

Językiem oficjalnym w Zambii jest język angielski. Czyli teoretycznie każdy Zambijczyk powinien posługiwać się nim na co dzień. Teoria sobie, praktyka sobie. Na wiosce po angielsku trudno się dogadać (choć bywają oczywiście wyjątki). Za to "how are you" zna każdy, nawet 2-latki. Nie oznacza to wcale, że rozumieją, co mówią. Większość dzieciaków wie po prostu, że gdy ulicą przechodzi białas, trzeba to krzyknąć. Tak się robi i koniec, kropka. 
Chwila, chwila... idzie Biały? Biali nie chodzą! Biali wożą się samochodami. Czasem tylko lukną przez szybkę na wesołe stadko przy drodze. Z tego też powodu każdy nasz (Pat i mój) spacer po wiosce i każda poranna wędrówka do pracy wzbudzały spore zamieszanie w Lindzie.

Macham tu, macham tam. Rzucam "mua uka buangi" na lewo i prawo. Drepczę dalej do pracy.

Przed kliniką stoi Harriet, otoczona kobietami z wioski.
- Agnes! Agnes, podejdź tutaj! - przywołuje mnie. - Dziś wybieracie się wszystkie na poszukiwanie niedożywionych dzieci. Dziewczyny wszystko Ci wytłumaczą. Idziecie razem.

I ruszyłyśmy w wioskę - Hellen, Eunice, Florence, Chrisitne, Martha i ja. Pierwsze podwórze - rozmawiamy z matkami, zbieramy gromadkę dzieci do badania.
U nas wyglądałoby to tak: rozchodzimy się po podwórzach pojedynczo (ewentualnie po dwie, bo ja przecież nie znam języka, poza tym kto pozwoli Białasowi bezkarnie łazić po domach) i w dwie godziny mamy przebadaną sporą część wioski.
Ale nie tutaj.
Jak to często zwykł powtarzać o.Jacek: "TIA - This is Africa!". Tu nic nie musi być przemyślane, sprawne, albo (broń Boże!) mieć sens.
Chodzimy zatem całym stadem - 6 osób. Jedna zakłada tasiemkę na ramię i odczytuje z niej obwód, druga zapisuje wynik i wiek dziecka w tabeli, a reszta? Reszta stoi, patrzy, plotkuje. Ewentualnie jeśli w pobliżu znajduje się jakiś stragan - robi się zakupy na obiad.

Coś mi się przypomniało. Sięgam do kieszeni. Wyciągam z niej plik naklejek "Dzielny Pacjent" - wpakowałam je tu rano. Zaczynam je rozdawać każdemu zbadanemu dziecku, tłumaczę czym są. Dzieciaki chwytają z namaszczeniem w łapki i paczą. Paczą i podziwiają rudego kotka, małpkę na zielonym tle i kwiatuszka z uśmiechem. Paczą i nie wiedzą, co z tym dalej zrobić.
Florence bierze naklejki do ręki i przykleja po kolei maluchom na przedramionach. Moje tłumaczenia, że powinny raczej być na piersi (jak medal) na nic się zdają. Naklejka musi być na rączce, ewentualnie na policzku! Nie ma dyskusji.
Przynajmniej dzieciakom się podoba. Biegają po okolicznych podwórkach i chwalą się wszystkim nowym nabytkiem.

Podczas obchodu po wiosce moje współtowarzyszki zdążyły pospotykać się ze znajomymi, wymienić plotki, zakupić kiełbaski na obiad i owoce na kolację. No... i przy okazji pobadać dzieci.
Znalazłyśmy kilkoro "żółtych" i, na szczęście, żadnego "czerwonego". Akcja na dzień dzisiejszy dobiegła końca.
Wracam do mieszkania przy parafii. Mijam poznane dziś podwórza. "Tu byłam"- myślę. "O, tu też".
Dzieciaki ozdobione naklejkami "Dzielnego Pacjenta" wybiegają na ulicę i machają łapkami. 

Każdego kolejnego dnia czuję się jakby trochę bardziej u siebie. 
Idę przez trochę bardziej swoją wioskę. 
Uśmiecham się do własnych myśli. 
Powoli wrastam w Lindę, w jej brudne podwórza i zatłoczone uliczki. Przywiązuję się do umorusanych rdzawym kurzem dzieci i matek noszących wiadra z wodą na głowach.
Nieuchronnie staję się częścią tego fascynującego świata.

Lump


Droga do pracy.


Dzieciory, wszędzie dzieciory!


Wtorkowe kontrole w Community Nutrition Program.


Jeszcze więcej dzieciorów na koniec!


2 komentarze:

  1. Super,nareszcie coś trochę mogę się dowiedzieć, jak tam wygląda codzienność.Widzę ze białego tam łatwo może przewrócić się w głowie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Super,nareszcie coś trochę mogę się dowiedzieć, jak tam wygląda codzienność.Widzę ze białego tam łatwo może przewrócić się w głowie...

    OdpowiedzUsuń