tablice

tablice

sobota, 3 października 2015

Zambia - część II: Mzungu!

O 8 rano wyłączają prąd. Do popołudnia. 
Rytm naszego dnia wyznacza firma ZESCO, która zajmuje się produkcją i dostarczaniem energii elektrycznej na terenie całej Zambii.

Pierwsze pytanie, jakie zadajesz po wstaniu z łóżka, to: "jest jeszcze prąd?", bo dobrze zacząć dzień od porannej kawy lub miętówki. Podstawowe pytanie po powrocie z pracy, to: "czy jest już prąd?", bo chcesz ugotować kaszę na obiad lub zalać zupkę z VIFONA.

Spora część mieszkańców Lindy i tak nie ma w domu elektryczności. Dla tych cała niedogodność przerw w jej dostawie polega na tym, że brak prądu równa się brakowi wody, bo po krótkim czasie ustaje praca pomp w wiosce. Nie mam na myśli, rzecz jasna, bieżącej wody, tylko wodę w kilku pompach, rozmieszczonych gdzieś między domami.

Gdy nie ma wody, nie ma kaszki kukurydzianej na śniadanie, którą dzieciaki łapkami wyjadają z aluminiowych garnuszków, siedząc na macie, na podwórku lub na progu domu. Nie ma też ugotowanej na obiad nshimy, która jest podstawą żywienia ludności zambijskiej. Nie ma umytej rano twarzy i rąk, oczyszczanych z rdzawego kurzu. W końcu - nie ma najnormalniej w świecie czym ugasić pragnienia, a to w Afryce rzecz podstawowa.

Woda to cenny towar.
Każdego ranka, przy każdej pompie w wiosce ustawiają się tłumy miejscowych, by dokonać zakupu życiodajnej cieczy.
Czekają kobiety zawinięte w kolorową chustę na biodrach, z niemowlakiem niesionym na plecach. Czekają dzieciaki w wieku przeróżnym, na boso lub w lichych klapeczkach, trzymające w rękach puste kanistry, siadające na wielkich, zardzewiałych beczkach, biegające wesoło między dorosłymi i wspinające się na sterty pustaków. Czekają i mężczyźni, ale tych jest najmniej, bo z rzadka zajmują się sprawami tak przyziemnymi, jak przynoszenie wody.

Po napełnieniu zbiorników cały ten kolorowy, rozgadany tłum powoli rozchodzi się po domostwach. Kobiety niosą pełne wody wiadra na głowie, z gracją balansując ciałem, w sposób zupełnie dla mnie niepojęty utrzymując idealną równowagę. Młodsze dzieci taszczą za sobą ciężkie kanistry, starsze - toczą ogromne, metalowe beczki samym środkiem drogi, przez całą długość wioski, nie zważając na przejeżdżające przez nią samochody.

Jest to nasz pierwszy poranek w Zambii. Wychodzimy z Pat na wioskę.
Wędrujemy nierówną, zaśmieconą drogą, pokrytą rdzawym kurzem. Po chwili docieramy do asfaltowej ulicy, ciągnącej się wzdłuż całej Lindy. Po obu jej stronach wędrują gęsiego niezliczone masy dzieciaków w mundurkach. Idą do szkoły lub właśnie z niej wracają. 
Standardowo - dziewczynki ubrane są w plisowane spódniczki do kolan i długie skarpetki, a chłopcy - czarne lub szare spodnie do kostek. U wszystkich obowiązkowo - koszula z kołnierzykiem, z narzuconym na nią sweterkiem w serek lub kamizelką.

Dzieciaki patrzą na nas ciekawsko - w końcu jesteśmy jedynymi białymi kobietami w wiosce. Grupa dziewczynek, idących z naprzeciwka macha do nas rączkami i krzyczy: "Mzungu! Mzungu!" - czyli "biały człowiek" (lub po prostu "obcy"). Odmachujemy im z uśmiechem. Od tej pory średnio 100 razy dziennie usłyszymy skierowane w naszą stronę "Mzungu" - wykrzykiwane przez dzieciaki bawiące się na ulicy i matki karmiące piersią niemowlaki na matach przed domem, przez facetów pracujących w drobnych warsztatach przy drodze i kobiety sprzedające warzywa na straganach.
Każdy chce nas powitać, pomachać nam z daleka, przypatrzeć się dokładnie z bliska. 

Po godzinie wracamy do mieszkania przy przedszkolu. Nieco przestraszone i onieśmielone tak nieoczekiwaną popularnością wśród miejscowej ludności.
Kiedy w Europie idziesz ulicą nikt nie zwraca ma Ciebie najmniejszej uwagi. No, chyba, że idziesz w szlafroku, z papierową torbą na głowie lub nago. Poza ww. wypadkami jesteś tylko drobnym elementem tłumu, zbitej masy ludzkiej. Nikogo nie obchodzisz, nikt się Tobą nie interesuje.
Tutaj jesteś jak gwiazda rocka - nikt nie przejdzie obok Ciebie obojętnie. Afrykanie się nie krępują. Oni na Ciebie nie patrzą - oni zupełnie bez żenady gapią się jak tylko mogą. Z szeroko otwartymi oczami i równie szeroko otwartą buzią. Zlustrują Cię od czubka głowy po końce palców u stóp. Żaden szczegół Twojego ubioru i żaden pieprzyk na Twojej białej skórze nie ujdzie ich uwadze.

Przez pierwsze dni na Czarnym Lądzie bycie obiektem powszechnego zainteresowania wzbudza w Tobie pewien niepokój. Nikt z nas nie lubi być obserwowany.
Ale po jakimś czasie przyzwyczajasz się do takiego stanu rzeczy. Ludzie śledzący każdy Twój ruch nie robią już na Tobie takiego wrażenia. 
W prawo pomachasz ręką, w lewo się uśmiechniesz, rzucając "Mua uka buangi" ("Jak się masz?") i ruszasz dalej przez wioskę.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Lump 

Niekwestionowana mistrzyni transportu i logistyki.


Droga do pracy, w tle - beka się toczy.


Szlajamy się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz