tablice

tablice

sobota, 5 grudnia 2015

Zambia - część IX: Pacjenci po raz drugi.

Wpadam z rana do kliniki.
Otwieram drzwi do gabinetu.
Siostra Barbra stoi na drewnianym stołku i całym ciałem pochyla się do przodu. Na łóżku przed nią (pod nią?) leży młoda kobieta z dużym brzuchem.
Z wielkim brzuchem. WIELKIM. Wręcz brzuchorem. Ciążowym, rzecz jasna.
Do tego brzuchora s.Barbra przykłada koniec drewnianej trąbki. Do drugiego końca przyciska swoje ucho.

I słucha. Słucha, słucha...
Przesuwa trąbkę po powierzchni brzuchora. I znowu słucha.
I znowu przesuwa. I słucha.

Stoję i paczę. Dziewczyna na łóżku uśmiecha się do mnie szeroko.
- Chodź, chodź - mówi siostra, schodząc ze stołka - posłuchasz tętna.
Podchodzę zatem i chwytam trąbkę. Wdrapuję się na stołek. Przykładam narzędzie do brzucha. Przepraszam - brzuchora.
Słucham tu. Słucham tam. I kurde, nic nie słyszę.
- Tutaj, tutaj przyłóż - podpowiada siostra, palcem wskazującym oznaczając obszar "tutaj".
Przykładam. I słyszę!
Tu-du-tu-du-tu-du-tu-du-tu-du.
Serce takiego dzieciaczka nie bije. Ono zapieprza jak szalone! 
Jakieś 120, do 160 uderzeń na minutę.
Cieszę się jak głupek.
W to samo miejsce przykładam słuchawkę mojego stetoskopu. Słyszę jeszcze wyraźniej.
Zacieszam jeszcze bardziej. Dziewczyna też zaciesza. I siostra Barbra. 
Panuje ogólny zaciesz.

W Polsce, do badania szeroko pojętego "dobrostanu" płodu, używa się KTG (zapis pracy serca) lub USG. Czyli specjalnych, do tego przeznaczonych, urządzeń. To maszyny sprawdzają i pokazują nam jak czuje się taki pędrak w łonie matki.
W Neri Clinic nie mamy takiego luksusu.
Mamy trąbkę. I własne doświadczenie. A zbadać musimy, bo kto jak nie my?
Tak więc nabyłam nową umiejętność. Prostą, bo prostą, ale zawsze coś.
Kupa satysfakcji w zestawie - gratis.


Siedzimy z felczerem, przyjmujemy pacjentów.
Wchodzi dziewczynka. Na oko 7-8 lat. Z mamą za rękę.
Siadają na zielonych, plastikowych zydelkach naprzeciw mnie. Matka zaczyna opowieść. W nyanja, rzecz jasna. Felczer słucha, potakuje.
Mała siedzi jak wryta. I paczy. Wielkimi, ciemnymi oczami, z rozdziawioną buzią.
Na mnie paczy. Znaczy się - na Mzungu.
Na podudziu ma spore otarcie. Obok niego - uniesiona, zaczerwieniona skóra.
Felczer rzuca okiem na ranę. Od niechcenia chwyta ręką kilka wacików, kładzie na biurku.
Widzę jego minę. Zabiera się do tej rany jak pies do jeża.
Wskazuję mu moją torbę z opatrunkami. Wymownie. Bardzo wymownie.
Uśmiecha się. Zabieram mu robotę.

Mam naprawdę sporo szacunku dla tego człowieka, ale jedną rzecz muszę stwierdzić - chłop nie ma pojęcia o zaopatrywaniu ran.
W gardło zajrzy, płuca osłucha, ale wszystko co wymaga oczyszczenia i zaopatrzenia to dla niego czarna magia.
W to mi graj.

Zabieram małą do pomieszczenia obok, sadzam na taboreciku.
Dezynfekuję ranę, naciskam na uniesioną skórę. Spod niej wylatuje ropa. Rwącym strumieniem.
Lukam na dziewczynkę. Cały czas patrzy na mnie, cicha, nieruchoma.
Po zbiorniku ropy zostaje w tkankach spore zagłębienie. Musiało ją strasznie boleć, ale nawet nie zapiszczała. Siedzi sztywno, zszokowana, wgapia się w Mzungu, klęczącą przy jej nóżce.
Zakładam opatrunek.
Matka dziękuje, chwyta małą za rękę i ciągnąc ją za sobą wychodzi.


Kobieta, ok. 50 lat, otyła. Do gabinetu wprowadzają ją dwie córki i sąsiadka.
Cała się trzęsie. Ma silne drgawki, mówi krótko, urywanie, szczękając zębami. Ledwo trzyma się na nogach. Jest półprzytomna. Kładziemy ją na kozetce.
Harriet mierzy temperaturę ciała - 39 stopni.

Przekopuję w myślach zasoby swojej wiedzy medycznej.
Objawy przypominają mi kilka różnych chorób, a jednocześnie nie układają się w kompletny obraz żadnej z tych, które znam.
Co to ma być?!

Felczer zbiera wywiad od córek.
Babka pracowała w ogródku, nagle się przewróciła. Miała ból głowy, brzucha i stawów. Strasznie jej zimno, mimo że temperatura powietrza wynosi jakieś 27 stopni.
Przykrywamy ją pledem. Leży i trzęsie się. Szczęka zębami.
Dajemy jej Diclofenac. I leki przeciwmalaryczne. 

- A teraz popatrz uważnie. To właśnie jest typowy, podręcznikowy przypadek malarii. - uświadamia mnie felczer.
I jedno wiem na pewno - ten obraz już do końca życia pozostanie w mojej głowie.
Poleżała 3 godziny w gabinecie, jej stan się polepszył. Dostała leki i córki zabrały ją do domu.


Dziewczynka, lat 8. Do gabinetu wnosi ją matka na rękach. Głowa sztywno odchylona w tył, kręgosłup wygięty w łuk. Oczy nieruchomo patrzą w górę. Wszystkie mięśnie w stanie skurczu. Nadgarstki i palce nienaturalnie pozginane. Silny szczękościsk. 
Widok trochę jak z horroru. Jak scena opętania, czy coś.
Podajemy diazepam, nie pomaga.
Zmęczone skurczem mięśnie zaczynają drgać. Z oczu lecą łzy.
Wysyłamy małą do szpitala w mieście, sami nic nie wskóramy.

Skierowanie do szpitala w Zambii to problem. Praktycznie nie ma karetek, a większość mieszkańców nie ma samochodu. Matka wynosi małą na rękach. Do szpitala pojedzie z nią busem, albo złapie stopa. Albo nie pojedzie w ogóle, bo leczenie jest drogie i nie każdego na nie stać. Jeśli jednak dotrą do lecznicy, będą musiały poczekać kilka godzin w kolejce do przyjęcia.
Może małą zdiagnozują. A może nie. Może wyleczą.
Już nigdy potem jej nie widzieliśmy. Nie dotarła do nas żadna informacja o jej dalszych losach.

Pracując w klinice musiałam nauczyć się wielu nowych rzeczy.
O wielu rzeczach, których nauczyłam się na studiach, musiałam zapomnieć.
Kiedy w Polsce przychodzi do mnie pacjent z bólem brzucha pytam go dokładnie o dolegliwości i historię choroby oraz badam - zebrane w ten sposób informacje pozwalają mi podejrzewać, co jest przyczyną bólu. Dla potwierdzenia robię badania laboratoryjne i obrazowe.

Tutaj wywiad i palpacja to jedyne dostępne narzędzia diagnozowania. 
Nie ma USG, EKG, badań krwi i moczu. Żeby je wykonać Pacjent musiałby jechać do miasta. I zapłacić. Nie każdego na to stać.

Uprawia się tu starą, dobrą medycynę, opartą głównie na własnej wiedzy i doświadczeniu, mniej na obrazkach i cyferkach wypluwanych przez maszyny.


Lump




  Ta... daaam! Trąbka położnicza.

















                                Zabiegowy.



Po południu mamy gości - przychodzą dzieciaki z sąsiedztwa.



A to bambus!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz