tablice

tablice

czwartek, 17 września 2015

Zambia - tytułem wstępu.

Chciałam na początek wstawić jakiś ckliwy tekst, otwierający cykl wpisów o wolontariacie w Lindzie, w Zambii. Coś o spełnianiu marzeń. O chęci pomocy drugiemu człowiekowi. O poświęceniu kawałka życia na służbę potrzebującym. O wadze misji w krajach Trzeciego Świata.
Czytelnik miał się rozpłynąć w "ochach" i "achach", a łzy same cisnąć się do oczu. Jak w przemówieniach wszystkich wielkich wodzów w tych głupich, komercyjnych, amerykańskich superprodukcjach.
Miałam tym wpisem poruszyć serca i umysły.

Sorry, ale nie umiem.
Nie lubię taniego patosu.

Napisałam nawet kilka zdań na brudno.
Napisałam i przeczytałam. I porzygałam się tęczą.
Zgniotłam kartkę z kulfoniastym tekstem i rzuciłam w kąt. Leży teraz biedna, sponiewierana gdzieś między regałem, a nieschowaną jeszcze walizką. Leży i paczy na mnie spod byka. 

Nie to, że nie posiadam żadnych wyższych uczuć, czy coś.
Może właśnie dlatego, że takowe posiadam, tak trudno jest mi je ubrać w odpowiednie słowa. A może po prostu mam zbyt ubogi zasób słownictwa, żeby opisać skomplikowane procesy zachodzące w mojej ułomnej głowie i jeszcze bardziej ułomnym sercu. Takiej ewentualności nie wykluczam.

Kiedy ktoś ze znajomych pyta: "No, i jak było?" - odpowiadam krótko: "Czarno".
Bo co mam mówić?

Jak opisać w paru słowach taki kawał mojego życia? Jak przekazać historie wszystkich tych dni spędzonych w klinice i przedszkolu, na drogach Lindy i jej targowiskach? Opowieści o pacjentach przychodzących po pomoc i gromadach dzieci, radośnie biegających za mną po ulicy lub machających nieśmiało z oddali. O krzykliwych kobietach, z biodrami owiniętym kolorową chustą, z dzieciakiem na plecach i wiadrem pełnym wody na głowie. O podróżach na pace Toyoty Hilux o. Jacka. 

Oczywiście w odpowiedzi na "jak było?" mogę z błyskiem w oku, jednym tchem wymienić wszystkie znane mi synonimy słowa "niesamowicie". 
Ale to za mało.
Chyba w żadnym języku na Ziemi nie istnieje zbiór określeń na to, co w czasie swojego wyjazdu zobaczyłam, czego doświadczyłam. A skoro nie istnieje - nie ma sensu dłużej poświęcać temu czasu.

Dlatego też kończę wstęp i przechodzę do rzeczy. W ciągu najbliższych tygodni będę tu zamieszczać historie żywcem z Lindy i trochę informacji o tamtejszej kulturze, gospodarce i codziennej rzeczywistości. I o dzieciach. Będzie dużo dzieci. Całe hordy dzieciorów.

Czytajcie i bawcie się grzecznie.
Lump

  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz